Co to za rejs bez przygód, co to za rejs bez awarii?

 

                A więc zaczęło się. Gdynia przywitała nas nie najładniej - siąpiący, padający i znowu siąpiący deszcz nie zachęcał do jakichkolwiek działań. Przejmowanie jachtu w takich warunkach nie należało do przyjemnych. Na szczęście poszło szybko, sprawnie i gładko. Nic, tylko czekać na załogę :-).

                Pierwszy zza zasłony deszczu pojawił się Kuba, oddany na rejsowe zatracenie przez dziadków. Biedak, przyszedł wcześniej, i nie wiedział, co go czeka - nie dość, że od razu został zagoniony do ponownego sprawdzenia listy wyposażenia jachtu, to jeszcze poszło mu to tak sprawnie, że od ręki został oficerem :-). Będzie się musiał teraz biedak wykazywać...

                Po jakimś czasie na jacht dotarła reszta towarzystwa, przynosząc ze sobą kawałek czystego nieba. Taki pozytywny akcent na początek (przydał się!). Chwila zamieszania z rozpakowaniem, ustaleniem, kto gdzie śpi - i trzyosobowa delegacja rusza w miasto na szybkie zakupy. Nie przemęczyli się - w końcu ile tego może być na 2-3 posiłki (duże zakupy planujemy na Helu)?

                Jak tylko wrócili, sprawnie załatwiliśmy formalności - szkolenie wstępne, podział na wachty, zasady życia na jachcie, itp. - i w drogę!

 

                A' propos wacht, pewnie ciekawi Was, jak to wygląda - proszę bardzo:

                I: Sylwek (CHRIS), Gosia

                II: Ahmed (z islamskiego chyba raju nam zesłany, o czym poniżej), Zosia, Dominik

                III: Kuba, Mania, Piotrek

 

                Wyjście z Gdyni poszło sprawnie. Zaczęło nawet przyświecać słoneczko... Woda idealnie gładka, piękne okoliczności przyrody - całe towarzystwo, nie licząc kierowcy, wymiotło na dziób na zabawy i ploty. Niech mają, pierwszy dzień, jeszcze nie będziemy tak bardzo do roboty gonić...

 

                Po jakiejś godzinie zarządziliśmy gotowanie obiadu - dziś padło na Wachtę II. Biedacy zeszli na dół, i.... wiele nie zrobili, bo nagle rozległ się alarm silnika, a spod pokładu zaczęło zalatywać smrodkiem. Awaryjne wyłączenie (dobrze, że na środku kotwicowiska - ruchu brak, wiatru brak, możemy stać), i sprawdzamy, co się stało. Pękł pasek klinowy (poprzednia załoga meldowała mi, że go wymieniała - ale chyba coś nie ten teges, bo jakoś tak dziwnie założony był...). Cóż, życie.

                Szkoda tylko, że zanim alarm się włączył, to silnik zdążył się dość mocno zagrzać - pasek napędzał m.in. pompę chłodzącą. Jak otworzyliśmy komorę silnika, powitały nas kłęby pary i widok prawie, jak w Lokomotywie Tuwima - tylko jakoś armat i słoni nie było ;-). Odczekaliśmy chwilę, by atmosfera się przejaśniła, i przystąpiliśmy do pracy. Co i jak, opisywał nie będę, dość powiedzieć, że naczelnym mechanikiem został... Ahmed (tak, ten co to zawsze go pełno wszędzie i pierwszy się pcha ;-) ). Jak na amatorów przystało, wymiana zajęła prawie godzinę, i zakończyła się 75% sukcesu - tzn. pasek założony, ale ukręcili...śmy (Ahmed) jedną ze śrub mocujących alternator. Nic to, trzyma się, do Helu damy radę.

                Silnik start, i jazda dalej. Spokój, sielanka... Nagle znów przeraźliwy pisk alarmu - kontrolka temperatury się zaświeciła. Przerażeni myślą o wymianie kolejnego paska (którego, nota bene, na stanie nie mamy) otwieramy silnik... A tam pasek jest, ale i jest para. Czyżby ostrzeżenia poprzedniej załogi o tym, że silnik lubi się grzać (czemu zaprzeczył stanowczo bosman przekazujący nam jacht, stwierdzając, że zagotować go potrafią tylko wybitne jednostki), miały się sprawdzić?

                Po odczekaniu chwili, coby (znów) para opadła odkręcamy wlew do chłodnicy i (tu wstawić dużo pary, efekty specjalne, działanie Ahmeda-ochotnika, itp.)... spuszczę na nasze miny i komentarze zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że "ktoś" (poprzednia załoga?) zapomniał o tym, że jak się silnik grzeje, to się wodę leje - wody w chłodnicy było tak dużo, że jak wlaliśmy pierwszy litr, to natychmiast do nas wrócił, tylko że w postaci lotnej. Ech...

                W międzyczasie reszta towarzystwa, która była na pokładzie, postawiła żagle - powietrze się ruszyło, to i my spróbujemy :-). Dobrze jest - da się żeglować (powoli, ale zawsze), woda dolana, silnik już radośnie działa - ciągniemy dalej na Hel. Po chwili "zrobiliśmy ciszę" - po co się męczyć, jak wieje?

 

                W takich oto okolicznościach przyrody, w dobrych humorach i już w spokoju dotarliśmy na Hel (z zupką w międzyczasie). Przy klarowaniu jachtu "na portowo" okazało się, że jutro będzie trzeba towarzystwo porządnie przegonić i nauczyć, jak to powinno wyglądać, bo coś nieskorzy do robienia "na porządnie", a i niektórzy (płci obojga) jakoś takoś mało chętni do pracy są... Ciii, damy radę, nie takie problemy się rozwiązywało :-).

 

                Aktualnie towarzystwo pod opieką Sylwka jest na "romantycznym wieczornym spacerze" po Metropolii Hel. Wrócą, to wymyślimy, jaki plan na jutro (zakupów nie licząc) - raz, że zmiany w pogodzie, dwa, że przydałby się sklep z paskiem klinowym i jakiś mechanik, coby wyjąć Ahmedową śrubę...  Niewykluczone, że wrócimy się do Gdyni  - zygzakiem, naokoło, po całej Zatoce ;-) (zapowiadany przeciąg przyspiesza, ma być jutro, za to w poniedziałek już znowu ładnie), naprawimy, i wystartujemy od razu "w dużą drogę". Zobaczymy...

 

                Aha, dla tych, co (podobnie jak ja) mają bardzo mieszane uczucia pod adresem portu/mariny na Helu: wiadomość dobra i zła. Dobra to taka, że w jaju cisza, dyskoteki brak, a bosman wyjątkowo uczynny, nawet namiary na mechanika pomógł zorganizować :-). A zła? Welcome to Hell, czyli na jachtach dookoła impreza na full, umcy umcy, jak szybko nie skończą, to się nie wyśpimy... 

CHRIS Turystyka i Rekreacja

Oferty: obozy młodzieżowe, ferie zimowe, kolonie nad morzem, wyprawy rowerowe, zielone szkoły, obozy letnie, obozy zimowe, obozy dla dzieci, campy.

05-500 Piaseczno, ul. Kilińskiego 8, tel. +48 22 737 05 00, fax: +48 22 737 05 01

Bank PEKAO SA, nr konta: 77 1240 6250 1111 0000 4590 9104

wykonanie: www.StudioGraficzne.com