UWAGA RODZICE !!!

W związku z licznymi pytaniami dzieci „gdzie jesteśmy, bo mama pyta” (jak jest łączność) informujemy, że po wpisaniu w Google „marinetraffic kapitan Głowacki” można znaleźć stronę śledzącą naszą pozycję w czasie (prawie) rzeczywistym (system niezależny od naszej ingerencji).

Kapitan

 

Z dziennika żeglarza....

 

Dzień 1 - poniedziałek

Uczestnicy dotarli  na statek ok. 17.00. Zakupy zakończyły się o 20.00 (przyjazd ostatniego transportu na pokład). Hurtowe układanie i rozpakowywanie siebie i prowiantu. 22.00-23.00 czas na odpoczynek.

 

Dzień 2 - wtorek

05.00- pobudka,  rozpoczynamy szkolenia. Po śniadaniu gotowość bojowa, jeszcze po drodze do wyjścia trzeba przestawić się na drugi koniec portu dolać paliwa. Pogoda gorzej niż beznadziejna – nie spieszy nam się.

12.00 - ruszamy w morze.

Płynęliśmy wzdłuż brzegu do Sassnitz. Bujało mało, wszyscy na pokładzie, pomału zapoznawali się z sytuacją. Tylko dwa żagle, więc powoli...

W porze obiadu, jak rozeszły się zapachy – a i wyszliśmy na ciut bardziej odsłonięty kawałek – zaczęły się pierwsze objawy choroby morskiej (wiało dobre 6, w szkwałach do 8). Obiad zjadło 7 osób :-); po obiedzie stan chorych wynosił 70-80% dzieciaków :-). W komplecie była tylko wachta I – tańce i śpiewy na pokładzie, było wesoło :-).

Do Sassnitz dotarliśmy około 01.00. „Impreza” w mesie załogowej – śpiewy dziękczynne z radości :-) – trwały do białego rana.

 

Dzień 3 - środa

Wiemy, że stoimy – pytanie tylko, do kiedy (co najmniej do rana Dnia 4). Blok poranny – godzinka zajęć „ogólno żeglarskich” (wykład o etykiecie, nauka szklanek, wprowadzenie wacht portowych i „szklankowania” co godzinę), potem dla chętnych pierwsze zajęcia z nawigacji – jak się „je” mapę.

Po obiedzie zabawa w małpy – szkolenie z ganiania po i obsługi rei. Dziewczyny zdecydowanie wyprzedziły chłopaków w sprawności :-).

Wieczorem wprowadziliśmy „drastyczne” środki „terrorystyczne”, bo pomimo 3 wcześniejszych ostrzeżeń (udzielanych od początku rejsu) wachty odpowiedzialne w danym dniu za czystość i porządek na pokładzie podchodziły do sprawy dość... liberalnie Czy pomoże – zobaczymy :) ...

W międzyczasie prognoza okazała się łaskawa – startujemy o północy, kierunek – północ :-). Jak prognoza w pespektywie 3-5 dni się sprawdzi, to mamy szansę w niedzielę/poniedziałek rano być już w Norwegii, cały czas z wiatrem i prawie po płaskim :-).

 

 Dzień 4 - czwartek

                Start inaczej niż w planach, bo się wypogodziło wcześniej. Wypłynęliśmy o północy. Do rana ledwo co udało się minąć Arkonę – wiatr wyłączyli prawie do zera. Ale nie było źle – wszyscy, którzy mogli, się wygodnie ululani wyspali :-). Nad ranem odpaliliśmy motor, i jakoś poszło. W dzień pogoda zmienna – od „zabrali nam wiatr” do fajnego 6 – a do tego prawie płasko. Jak zwykle wachta 1 urządziła tańce i śpiewy. Wachta 3 była niewiele gorsza :-).

                Udało się nawet – na wyraźne żądanie damskiej części załogi, która nie chciała odpuścić „bojowego” ganiania po rejach – postawić jeden rejowy żagiel. Niestety, na 20 minut, bo potem wiatr zwariował – ale przez to pół załogi miało przykład walki z żaglami w warunkach prawdziwie bojowych.

                Generalnie 3/4 trasy pokonaliśmy wspierani silnikiem – tak niestety wiało dziwnie. Plan brzmiał: start i do zobaczenia w Norwegii, ale... Jak po śniadaniu zaczęło padać to pod wieczór wszyscy mieli już nieźle dość. Mokrzy i zziębnięci po kość. Do tego pod Kopenhagą, w baardzo tłocznym i ciekawym nawigacyjnie miejscu, deszczyk zdjął nam widoczność do poniżej mili – miny dzieci widzących wynurzający się z deszczu bez ostrzeżenia duży prom były bezcenne :-).

                Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności przyrody, postanowiliśmy wjechać do Kopenhagi, zagrzać się, wysuszyć, i wyspać. Wpłynęliśmy ok. 2200. Stoimy do „po śniadaniu” – tym bardziej, że udało nam się na dziś zrealizować plan „minimum średniego dobowego przebiegu”.

                Po parkowaniu i porządkach – zrobionych naprawdę nieźle :-) – „nagroda” – nocne zwiedzanie miasta. Jak dzieci nie było, to załoga przygotowała niespodziankę (Luiza miała w piątek urodziny). Wrócili o 03.00, a tu... Zbiórka w mesie, 5 minut „ochrzanu” za nieporządek (oczywiście była to ściema), a potem... Tort, „sto lat”, i zabawa. Załoga padła o 04.00, dzieciaki, sądząc po stanie na apelu porannym w piątek, jeszcze później :-).

 

Dzień 5 - piątek

                Po śniadaniu krótka wycieczka na miasto – taki dodatkowy bonus :-). Wypływamy 11.30-12.00.

Dzień 5 był pełen przygód. Po zwiedzaniu miasta, zakończonym drobnym spóźnieniem (5 minut :-) ), zrobiliśmy pierwszą atrakcję – ponowne zwiedzanie Kopenhagi od strony wody. Biorąc pod uwagę ilości ludzi na ulicy pytanie brzmi: kto kogo zwiedzał :-).

                Wczesne popołudnie leniwe – trzeba było odespać noc :-). Niestety, jak wiadomo, wyspany kapitan to kapitan z głupimi pomysłami, tak więc od 16.00 zabawy pokładowe: najpierw ćwiczenie pokazowej parady rejowej z muzyką (a co, podbijemy to Bergen z przytupem!), później dane nam było poznać kulturę duńskich urzędników – jakoś tak wyszło, że jechaliśmy po „autostradzie” pod prąd... W Niemczech lub u nas byłby od razu mandat albo cuś, a tu.... Lekcja poglądowa komunikacji radiowej dla wszystkich, miło, grzecznie i przyjemnie :-).

                Właśnie skończyliśmy kolację, i robimy pierwszy duży egzamin, co dzieci zapamiętały – najbliższe dwie godziny wszyscy są na pokładzie – bez podziału na wachty – i płyną sami, (prawie) bez nadzoru. Ciekawe, czy się nie zgubią ;-).

                Pogoda dopisuje, tak więc następny raport może być dopiero po weekendzie, już z Fiordów....

Dzień 6 - sobota

Test wypadł słabiutko i zakończył się wielką poranną awanturą. Wiało słabo, a do tego zaczęliśmy z żaglami wybranymi na blachę (efekt wcześniejszej jazdy na silniku). Wiał baksztag... Prędkość 0,5-0,7 kt. W danych warunkach powinno udać się płynąć co najmniej 2 kt.

                Ekipa po wypuszczeniu na pokład przez godzinę się kłóciła, co zrobić (luzować/wybierać). „Wiedzący” zostali zakrzyczeni przez „gaduły”, a do tego wyszedł kompletny brak umiejętności współpracy w grupie – jak tylko zabraliśmy im lidera (oficerów), to nie byli w stanie się zorganizować i nic sensownego zrobić.  Jak padło hasło „koniec imprezy, wracamy do normalnych wacht”, to wszyscy wolni natychmiast wyparowali do koi. Efekt: wachta nawigacyjna zniosła z pokładu pół statkowego zapasu kubków ( brudnych oczywiście) ...

             Porótkim głosowaniu wśród kadry powrót do „terroru”. Wszyscy na pokład – wyjątek to dwie osoby przeziębione/osłabione. Wszyscy obowiązkowo w kamizelkach ratunkowych (ma być gorąco, niewygodnie, i ograniczone ruchy) – i wszyscy mają jakieś zajęcie. Odrdzewianie pokładu, szorowanie mosiądzy, sprzątanie pod pokładem, ale w wersji „porządki świąteczne”... Do tego byliśmy złośliwi (choć nigdy bez powodu) ....

Prace trwały od rana – 0845 – do południa. Potem skończyły się nam pomysły na robotę (chwilowo), a dzieciaki, napracowane przez jakże długie trzy godziny, padły ze zmęczenia :-).

Po obiedzie dalszy ciąg prac, i ogłoszenie pierwszych konkursów międzywachtowych. Dziś (Dzień 6) był konkurs znajomości lin. Wygrała – znaczącą przewagą – Wachta 1.

Popołudnie (aż do północy) upłynęło pod hasłem „motorówka”. Nie wiało prawie nic, więc zwinęliśmy żagle – było przy tym trochę zabawy, bo kadra postanowiła nie pomagać – i płynęliśmy dalej na silniku. O północy alarm manewrowy, i cała załoga przez jakąś godzinkę bawiła się w drugą stronę – tym razem stawiając żagle. Wiatr jak na złość chwilę potem ucichł, i znowu zaczęliśmy pomalutku bujać się tuż przy cyplu Skagen.

 

Dzień 7 - niedziela

                Noc minęła na spokojnym bujaniu się pod Skagen wśród tłumu statków i kutrów rybackich pływających dookoła – ci, którzy chcieli, dużo skorzystali na praktycznej nauce orientacji „czy ten koleś nas nie próbuje rozjechać?”. Z racji ciepłej nocy na pokładzie była nie tylko wachta nawigacyjna, ale i trochę innych osób...

                O 03.30 zmiana wiatru – dodatkowe osoby na pokładzie przydały się do wykonania zwrotu bez budzenia śpiących. Zaczęliśmy szybko – i w dobrą stronę – płynąć. W tym tempie osiągniemy Norwegię w poniedziałek koło południa.

                O 05.00 ćwiczebny alarm łodziowy. Czas nawet niezły, wszyscy byli ubrani w kamizelki ratunkowe i gotowi do działania na pokładzie w ciągu jakichś 7 minut, ale... Większość była nieprzygotowana do „wysiadania” – byli ubrani w podstawowy zestaw ciuchów na wachtę, a nie w „ile wlezie”...

                Poranny apel o 08.00 zakończył się kolejną „awanturą”. Alarm zadzwonił o 0740 – wiedzieliśmy, że pobudka może zająć dłużej, niż zwykle.O 08.00, na wybijanie szklanek, na pokładzie było zaledwie ok. połowy załogi... Do tego w kambuzie zostały brudne kubki (ostatnie, które mieli do dyspozycji; poprzednie „zaaresztowaliśmy” jakiś czas temu po zostawieniu ich na pokładzie).

                W tych okolicznościach trudno się dziwić, że ja osobiście się załamałem – przepraszam rodziców, ale Wasze dzieci to w domu chyba nic nie muszą (poza nielicznymi jednostkami) – a reszta kadry dostała białej gorączki. Skutek? Powtórka z rozrywki. Dzień pracy nad i pod pokładem, w kapokach, i z osobistą odpowiedzialnością za dany odcinek robót (praca grupowa, jak już wiemy, nie działa). Do tego śniadanie bez herbaty (wzięli sobie wodę z 5l bańki) – bo w końcu z jakiej racji kambuz – albo załoga stała – ma sprzątać po nich bałagan.

                Prace trwały standardowo do południa, i znowu było sporo „angielskich wyjść” – robota rozgrzebana, ale jak nikt nie patrzył, to nagle osoby za nią odpowiedzialne znikały. Zostaliśmy zmuszeni do odcięcia dzieciom wody w łazience – dziś rejony sprzątania były „rozdane” imiennie (a nie wachtami). Zostałem zawołany na „inspekcję” jednej z kabin 4 os. Posprzątana ładnie. Chciałem przy okazji sprawdzić drugą, ale nie była jeszcze gotowa – i nie udało znaleźć się osoby wyznaczonej do jej sprzątania (nie zapisywałem sobie imion, kto co robi). Za to po pół godzinie przyszedł mechanik z pytaniem, gdzie się leje woda. Co się okazało? W „brudnej” czwórce ktoś zostawił odkręcony kran, i sobie poszedł (oczywiście, winowajca – a mogła to być tylko któraś z 7 dziewczyn – się nie znalazł). Straciliśmy sporo wody – a dzieci możliwość mycia się. Wodę zamierzamy odkręcić w najbliższym porcie, po zatankowaniu.

                Po obiedzie alarm, i pierwsze stawianie wszystkich rei (wieje pięknie i od tyłu). Wszyscy zachwyceni, ładnie to wygląda :-). Piski radości podczas pracy „u góry” na fali – nieocenione :-).

                Popołudnie i noc znów pod hasłem „motorówka” – znowu pada i nie wieje. Rano (a w zasadzie w porze obiadu) planujemy być we Flekkefiordzie – małej, uroczej wiosce już w Norwegii; przedsmak prawdziwych fiordów i ciasnych przesmyków (w tym robiące wrażenie przejście między lądem a wyspą: 300 m długości, 30 m szerokości) przed nami.

 

Dzień 9 - wtorek

Wejście do Flekkefiordu zostało przyjęte dwojako – „aktywna” część załogi bawiła się w japońskich turystów (i słusznie, było co oglądać), a reszta... Uskuteczniała karty pod pokładem (nudzili się, czy co?). Przed cumowaniem pokaz – parada rejowa z muzyką. Nie powiem, parę osób z miasta przyszło oglądać :-).

                Dzień minął na sprzątaniu statku, wycieczce na miasto, zakupach, itp. Na wieczór zaplanowaliśmy konkursy sprawnościowe. Niestety, wiele na ten temat nie napiszę, bo akurat był to dzień „chorego Mroczka” (na każdym rejsie trwającym dłużej, niż tydzień zawsze muszę spędzić 1-2 dni z gorączką w łóżku – taka statystyka... no i akurat wypadło na ten wieczór :/). Wiem tylko, że zabawa była przednia :-).

 

Dzień 10- środa              

Rano daliśmy załodze jeszcze trochę czasu na zakupy, zabawy na pontonie (podobało się, a jakże!), i około południa start w dalszą trasę. Do Bergen zostało 180 mil – niecałe dwie doby, niestety w 100% na silniku (wiatr się wziął i zniknął).

                Obecnie – na chwilę pisania – do Bergen mamy jakieś 60 mil… Plan brzmi: wieczorem parkujemy w jakiejś małej uroczej dziurze i robimy jeszcze trochę konkursów, tak, by do Bergen wpłynąć ok. 10.00 rano. W Bergen zwiedzanie, i wieczorem pożegnalne gry i zabawy – tak, by w piątek mieć czas na spokojne pakowanie się.

 

CHRIS Turystyka i Rekreacja

Oferty: obozy młodzieżowe, ferie zimowe, kolonie nad morzem, wyprawy rowerowe, zielone szkoły, obozy letnie, obozy zimowe, obozy dla dzieci, campy.

05-500 Piaseczno, ul. Kilińskiego 8, tel. +48 22 737 05 00, fax: +48 22 737 05 01

Bank PEKAO SA, nr konta: 77 1240 6250 1111 0000 4590 9104

wykonanie: www.StudioGraficzne.com